SpołeczeństwoKościół katolicki w Niemczech cierpi na brak narybku. Dlatego w wielu miastach i wsiach od pewnego czasu msze święte celebrują księża z zagranicy. Parafianie są z nich św Mateusza w Alfter niedaleko Bonn. Tutaj spotyka się regularnie parafia katolicka miejscowości liczącej 23 tysiące mieszkańców. Większość wiernych słucha kazania przez słuchawki, ponieważ ich ksiądz mówi po niemiecku z mocnym, indyjskim akcentem. Johny Paulose przybył do Niemiec przed pięcioma laty z południowoindyjskiego stanu Kerala. Niemiecka kultura i mentalność Zanim księża jak Johny Paulose podejmą pracę w parafii, wprowadza się ich w Archdiecezji Kolońskiej w tajniki niemieckiej mentalności i kultury. Wszystko wskazuje na to, że z powodzeniem. Ksiądz Paulose jest jednym z ponad 300 księży z Indii, którzy pracują obecnie w Niemczech. Na przestrzeni minionych trzydziestu lat liczba księży w Niemczech spadła z blisko do Wielu parafiom - zwłaszcza na terenach wiejskich - grozi zamknięcie. Dlatego też niemiecki Kościół katolicki zdecydował się na rekrutowanie księży z zagranicy. Pochodzą głównie z Indii, Polski, Ameryki Południowej i Afryki. Berlin: polski ksiądz Marek KędzierskiImage: DW Na przykład trzema parafiami w bońskiej dzielnicy Beuel opiekuje się ksiądz wikary Josey Thamarassery. Największym wyzwaniem są dla niego codzienna praca z członkami parafii, a zwłaszcza ceremonie pogrzebowe. Początkowo miał trudności ze znalezieniem odpowiednich słów, by przekazać członkom rodzin zmarłych wyrazy współczucia. Jego niemieckie słownictwo było - jak twierdził - zbyt proste i ubogie. Kursy przygotowawcze już w Indiach Po przybyciu do Niemiec księża z Indii przechodzą dwuletni kurs duszpasterski. Ponieważ Kościół chciałby przyspieszyć fazę adaptacyjną, planuje organizowanie programów przygotowawczych w południowoindyjskim Bangalore. Dominik Schwaderlapp, wikariusz generalny w diecezji kolońskiej, jest jednym z autorów programu, w ramach którego księża uczą się obowiązkowo niemieckiego i geografii. "Księża z zagranicy muszą zaznajomić się z sytuacją Kościoła katolickiego w Niemczech oraz poznać naszą mentalność". Katolickie kościoły w Niemczech ściągają duchownych z zagranicyImage: Pfarrei Mutter zum Guten Rat Kursy przygotowawcze mają skrócić proces adaptacyjny. Chodzi o to, by księża z zagranicy mogli tuż po przyjeździe podjąć pracę w parafiach. W trudniejszej sytuacji byli księża Paulose i Thamarassery, którzy po przybyciu do Niemiec musieli najpierw uczyć się niemieckiego, zrobić prawo jazdy, a następnie zapoznać się z zachodnią etykietą. Preeti John / opr. Iwona D. Metzner Red. odp.: Andrzej Pawlak
Prosty pogrzeb kosztuje w Niemczech średnio 7 930 euro. Na koszty pogrzebu składają się opłaty cmentarne, usługi pogrzebowe, koszty nagrobka, trumny i urny. Jednak w zależności od miejsca zamieszkania w Niemczech i rodzaju pogrzebu, całkowite koszty mogą się znacznie różnić. Poniżej znajdziecie szczegółowy opis tego, co składa
Eksportacja odbędzie się we wtorek 27 listopada, a pogrzeb w środę 28 listopada w parafii Matki Bożej Szkaplerznej w Chrząszczycach. W piątek 23 listopada 2018 r. zmarł ks. prałat Piotr Ziaja, emerytowany rektor i wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego Śląska Opolskiego w Nysie-Opolu. Miał 92 lata. Ceremonie pogrzebowe odbędą się w kościele parafialnym w Chrząszczycach. We wtorek 27 listopada o odprawiona zostanie Msza św. eksportacyjna, a w środę 28 listopada o - Msza św. pogrzebowa. Śp. ks. prałat Piotr Ziaja urodził się 16 lipca 1926 r. w Kopienicy, powiat Gliwice w rodzinie rolniczej Antoniego i Emy z d. Krawczyk. W 1933 r. rozpoczął edukację w szkole powszechnej w rodzinnej miejscowości, a po pięciu latach kontynuował ją w gimnazjum i liceum w Kłodzku. W 1944 r. musiał przerwać naukę, ponieważ został powołany do służby wojskowej i przez rok służył w niemieckiej marynarce wojennej. Po zwolnieniu w 1945 r. z niewoli angielskiej uczęszczał do liceum w Limburgu (Niemcy), gdzie złożył egzamin dojrzałości w 1947 r. W tym samym roku powrócił w rodzinne strony i w 1948 r. odbył półroczny kurs wyrównawczy przy Państwowym Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym w Bytomiu, zakończony egzaminem weryfikującym, na podstawie którego przyznano mu polskie świadectwo dojrzałości. Do seminarium duchownego wstąpił w 1948 r., a święcenia kapłańskie otrzymał 21 czerwca 1953 r. na Górze Świętej Anny z rąk prymasa Stefana Wyszyńskiego. Po święceniach został wikariuszem parafii św. Mikołaja i św. Franciszka Ksawerego w Otmuchowie. W 1957 r. został mianowany prefektem Wyższego Seminarium Duchownego w Opolu i ponadto rektorem opolskiego kościoła pw. św. Sebastiana. W 1959 r. został członkiem Diecezjalnej Komisji Liturgicznej i w tym samym roku prokuratorem w seminarium. W 1961 r. został skierowany na studia specjalistyczne z zakresu prawa kanonicznego w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, po ukończeniu których w 1964 r. ponownie został prefektem i wykładowcą w seminarium, a od 1966 r. także prokuratorem. Od 1966 r. był członkiem diecezjalnej komisji ds. sztuki i budownictwa, a od 1971 r. pełnił także funkcję sędziego prosynodalnego. W latach 1973-1977 był rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Nysie. W latach 1980-1981 przebywał na rocznym stypendium na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Od 1983 r. był także pierwszym postulatorem w sprawie beatyfikacji bł. Marii Luizy Merkert. W latach 1989-1999 r. na stałe posługiwał duszpastersko w Niemczech,a po powrocie do Polski zamieszkał w Diecezjalnym Domu Księży Emerytów w Opolu, podejmując zadania sędziego w Sądzie Diecezji Opolskiej. Został odznaczony godnością honorową Kapelana Jego Świątobliwości. « ‹ 1 › »
Zakład pogrzebowy organizuje pogrzeby z trumną lub urną, wyznaniowe i świeckie z mistrzem ceremonii na cmentarzu Wilkowyja i na innych cmentarzach w Rzeszowie i okolicach. Firma pogrzebowa przez całą dobę pełni dyżur telefoniczny pod numerem. +48 792 302 444. Całodobowo organizujemy przewóz zmarłych z domów, szpitali i innych
Sztywne reguły polskiego pochówku to już przeszłość. Obecnie dominuje ożywiony popyt na trumny z kartonu. Tekturowe trumny to ciągle delikatny temat i należy sprzedawać je umiejętnie. Najlepiej tak, żeby klient nie zobaczył towaru. Produkt trzeba również odpowiednio nazywać. W żadnym wypadku nie można podkreślać, że trumna jest tekturowa. Lepiej mówić, że jest kremacyjna. Dobrze jest eksponować wątki praktyczne – cena poniżej 100 zł, i ekologiczne – materiał przyjazny środowisku. Ale też nie ma co wchodzić w szczegóły, bo tak się składa, że wrogiem papieru są płyny, więc nieboszczyka prewencyjnie zawija się w zwykłą folię. A tu już ekologia się kończy. No i powaga pochówku również, więc ten wątek omijamy. O pieniądzach też trzeba mówić z rozwagą. Klient niby w żałobie, ale coraz częściej nawet wobec wieczności nastawiony jest na minimalizację kosztów. Dzwoni po zakładach i sprawdza ceny, szuka okazji, nierzadko pyta, czy nie ma promocji. A papierowa trumna to ostatnia rubież cenowa w branży pogrzebowej. I Polacy coraz częściej nie wahają się jej przekroczyć. Tyle że tektura to model dla wybrańców. Kto waży powyżej 70 kg na tę tanią ofertę się nie załapie. Skromna angielka Ryszard Liebchen 37 lat działa w branży pogrzebowej. Z dumą podkreśla, że kiedyś nie było w Polsce pogrzebu, żeby choć jeden gwóźdź w trumnie nie był od Liebchena. Czas przeszły w tym pięknym zdaniu sam niechcący podkreśla, mówiąc, że dziś do zrobienia trumny nie potrzeba ani jednego gwoździa. Deski klei się w płyty i łączy jak tapicerowane meble zszywkami. Potentaci rezygnują nawet z tego i idą w metalowe klipsy, które oszczędzają około 20 czynności montażowych przy każdej trumnie. Im dłużej Liebchen opowiada, jak było, tym szybciej można dojść do wniosku, że przez te 37 lat branża przeszła długą drogę. I ku własnemu zaskoczeniu ostatnio zorientowała się, że w pogoni za zyskiem skręciła w złą uliczkę. Tradycje funeralne u Liebchenów sięgają trzeciego pokolenia wstecz. Nie tylko reagowali na rynek, ale sami go kreowali, np. umiejętnie propagując hasło, że trumna bez zdobień to tylko pudełko. A tak się składa, że zdobienia produkowali właśnie oni. Najpierw tłoczone w gipsie, a następnie w papierze, bo gospodarka niedoborów nie omijała żadnej branży. Ludzie przychodzili i zamawiali tyle świętych dekoracji na trumnę, na ile było ich stać. Bogaci obijali górę i dół. Biedny brał palemkę na wieko i też jakoś było. Do tego obowiązkowe koronki. Atłasowa poduszka. Za życia zmarły zwykle nie spał na atłasie, to chociaż do grobu musiało być na bogato. W poszukiwaniu inspiracji Ryszard Liebchen udał się nawet za kanał La Manche, gdzie podpatrywał pogrzebowe zwyczaje Wyspiarzy. Przywiózł z tamtej wyprawy nowy wzór trumny, tzw. angielkę, którą próbował zdetronizować tradycyjną polską karnesówkę (trumna zbudowana na bazie dwóch trapezów). Angielka miała tę zaletę, że była prosta w konstrukcji i tania w produkcji. Produkt w sam raz na trudne lata 80. zeszłego wieku. Wraz ze zgonem komunizmu w Polsce narodziła się branża pogrzebowa, której Liebchen był jednym z kluczowych akuszerów. Jako ustalający trendy uznał, że należy przerzucić się z anglikańskiej prostoty na amerykański przepych. W telewizji i umysłach Polaków królowała właśnie „Dynastia”. Więc i do świata umarłych można było sprzedać trochę blichtru. Liebchen zaczął ściągać do Polski metalowe trumny z Ameryki. Moda nie chwyciła, ale miała ten walor, że metalowe trumny ładnie wyglądały na witrynach zakładów pogrzebowych. No i w odróżnieniu od tych drewnianych, robionych z mokrego drewna, długo trzymały fason i styl. Po Ameryce wybór branży padł na Włochów, którzy kusili najbardziej wystawnymi pogrzebami w całej zachodniej Europie. Cenowo nie wyglądało to dobrze, ale branża w swojej mądrości uznała, że raz się żyje i raz umiera. A w związku z tym trzeba iść na jakość, a nie ilość. Włoskie trumny budowane na bazie krzyża, z drogich, często egzotycznych gatunków drewna, zaczęły podbijać polski rynek. Wydawało się, że branża znalazła kierunek, w którym będzie podążała. Opakowanie Zbigniew Lindner produkuje trumny od 27 lat, ale w biznesie pogrzebowym ciągle jest właściwie ciałem obcym. I on z branżą się specjalnie nie utożsamia. Mówi, że gdyby go jakoś szufladkować, to najlepiej wśród producentów opakowań. W świecie okołofuneralnym ten typ podejścia do życia, a raczej do śmierci, nie jest mile widziany. Lindner drażni wszystkich corocznym kalendarzem, na którym rozebrane modelki występują z produkowanymi przez niego opakowaniami. Firmę promuje również za pomocą małych breloczków w kształcie trumienek. Na Zachodzie to standard. U nas ciągle ekstrawagancja. Tak się jednak składa, że Lindnera można nie lubić, ale trzeba się z nim liczyć, bo to on jako pierwszy przewidział trend. Kiedy Helmut Kohl odbierał Niemcom zasiłki pogrzebowe, niemieckie firmy spały spokojnie, pewne, że konserwatywni i ogólnie zamożni Niemcy nie będą żałować pieniędzy na pogrzeb najbliższych. W ten sposób niemiecka branża przespała jedną z największych rewolucji społecznych w Niemczech – tanie pogrzeby, będące konsekwencją rozluźnienia więzi rodzinnych. Tylko Lindner był gotowy. Miał odpowiednie produkty w odpowiedniej cenie. Jego sukces zauważył nawet „Financial Times”, w którym opowiadał, jak ważne jest, żeby elastycznie reagować na pozornie „sztywny popyt”. Z kolei australijska prasa opisała go jako biznesowego kameleona, który płynnie przeszedł od produkcji dla Ikei do trumien. Tyle w tym prawdy, że trumny u Lindnera produkuje się według tej samej filozofii co meble w Ikei. Szybko i tanio, ale nie tracąc standardu. Lindner nie zawahał się skrócić swoich trumien o 7 cm, bo przy produkcji rzędu 18 tys. egzemplarzy miesięcznie daje to 126 tys. cm oszczędności, czyli dziesiątki metrów sześciennych drewna. Zwęził je również do 60 cm, nie przejmując się, że wśród umierających trend był akurat w drugą stronę. Za szerszą trumnę trzeba było po prostu dopłacić. Tak długo upraszczał produkt, że udało mu się doprowadzić do sytuacji, w której z linii montażowej schodzi jedna trumna na minutę. Tajemnica tkwi w płycie klejonej. U Lindnera nikt nie bawi się w zbijanie desek. Maszyny kleją ją w niekończącą się płytę i dopiero z tego automatyczne piły wycinają komputerowo zaprogramowane elementy. Choć modeli są dziesiątki, każdy montowany jest w ten sam sposób. Henry Ford, projektując swoją linię montażową, pewnie nawet nie przewidział, że na podobnej produkowane będą nie tylko samochody, ale także trumny. Do 2007 r. Lindner rozrastał się w Wągrowcu pod Poznaniem na trumiennego magnata, ale na polskim rynku nikomu nie zagrażał, bo całość produkcji szła na eksport. W kraju królowały wtedy ciężkie i drogie wampirki, czyli trumny typu włoskiego. Dębowe, z deskami grubymi na co najmniej 3 cm. A Lindner niemal całkowicie przerzucił się już na sosnę i przekonał odbiorców, że deska może być cieńsza o 6 mm. Łatwo policzyć, ile kolejnych setek tysięcy złotych zaoszczędził na tych milimetrach. Jeden z pierwszych dystrybutorów trumien Lindnera do dziś wspomina, jakimi epitetami branża określała oferowany przez niego produkt. Ze względu na wrażliwość czytelników większości z nich nie można przytoczyć w druku. Ostatecznie wyroby z Wągrowca zostały zaszeregowane w kategorii produktu socjalnego. Ostatniej propozycji dla klientów, którzy łzy po bliskim chcieli ocierać zaoszczędzonym na zasiłku pogrzebowym tysiącem. Tylko że kilka lat po tym, jak Helmut Kohl zlikwidował Niemcom zasiłek pogrzebowy, Donald Tusk obciął go Polakom. I nad Wisłą branża przespała społeczną rewolucję taniego pogrzebu. Pożegnanie z szykowną włoszką Za usprawiedliwienie dla firm może posłużyć tylko fenomen pogrzebów smoleńskich: bogate i niezwykle okazałe ceremonie przemówiły do wyobraźni wielu Polaków, którzy oglądali uroczystości w telewizji. Część z nich żądała potem podobnego standardu. Niektórzy klienci gotowi byli nawet za to słono dopłacić. Branża uwierzyła, że lata podnoszenia jakości usług przyniosły wreszcie upragnioną premię. Kowalscy przestaną oglądać się na cenę i choć raz, choćby na pogrzebie, jednak zaszaleją. Tyle że kilka miesięcy później rząd obniżył zasiłek pogrzebowy z niemal 6,5 tys. do 4 tys. zł. Przyzwyczajeni do „darmowych” pogrzebów Polacy wzorem bogatszych Niemców zaczęli łapać się za kieszeń. Tym bardziej że, jakkolwiek by obcinać koszty, w dużym mieście nie dało się sfinansować nawet najtańszego pochówku za te 4 tys. Mimo promowania kremacji, wprowadzenia najtańszych urn i zmodyfikowania ceremonii wbrew wytycznym episkopatu, pogrzeb nie miał szans dopiąć się finansowo. Wąskim gardłem okazały się ceny ziemi pod grób i opłaty kościelne. Najtrudniej było ciąć koszty tam, gdzie obowiązywała zasada „co łaska”. Najłatwiej tam, gdzie były najwyższe, czyli po stronie trumny. Tekturowa rewolucja zbiegła się z krematoryjną. Ekonomia śmierci Świadomi wielkiej siły języka właściciele pierwszych pieców krematoryjnych w Polsce dwoili się i troili, żeby nie używać tej nazwy. Mówiono więc o spalarniach zwłok, co okazało się jeszcze gorszym zabiegiem, bo kojarzyło się ze spalarniami śmieci. Ostatecznie wrócono do nazwy krematorium. Pierwsze komercyjne wybudowano w 1993 r. w Poznaniu i w branży nie wróżono mu przyszłości. Jednak z czasem zaczęły powstawać kolejne. Głównie na Śląsku, który podpatrywał zwyczaje funeralne z sąsiednich Czech i Niemiec, i w dużych miastach, gdzie otwartość na zmiany zawsze była większa. Krzywa kremacji przez lata mozolnie pięła się w górę. Usługa początkowo była dosyć droga. Sam zakup pieca to koszt około 600 tys. zł. Do tego dochodzi budynek, grunt i droga infrastruktura. Bez miliona złotych nie było sensu zaczynać inwestycji. A tak jak każde przedsięwzięcie biznesowe budowa pieca również musiała się zwrócić. Po obniżeniu zasiłku pogrzebowego zapotrzebowanie na kremację tak wzrosło, że dziś jest w Polsce ponad 30 krematoriów. W 50-tysięcznym Mielcu są dwa. W Koszalinie trzy. Ponieważ podaż szybko wyprzedziła popyt, zaczęła się walka cenowa. Rekordzista oferuje kremację za 299 zł, czyli cztery razy taniej niż np. we Włoszech. W tym szaleństwie jest metoda, bo ekonomia spalania powoduje, że od momentu rozpalenia pieca najdroższe są pierwsze cztery kremacje. Na pierwszą potrzeba ponad 150 m sześc. gazu. Na piątą już tylko 15 m. W pogoni za ceną koszty ciąć trzeba było również na materiałach, czyli na trumnach. Właściciele krematoriów podzielili się na tych, którzy godzili się na kremację w tekturze (mniejszość), i tych, którzy ciała przyjmowali tylko w drewnianych trumnach (większość). Przy czym zaledwie część powoływała się na względy etyczne i godność ceremoniału, a pozostali zwracali uwagę na niską kaloryczność tektury i kłopoty z plastikową folią, która zatykała im dysze. Klient pogodził wszystkich. Presja na niską cenę była tak duża, że w zasadzie już wszyscy przyjmują ciała do kremacji w tekturowych trumnach. Pudełko Nazariusz Faluszewski występuje w podwójnej roli: jest wielkim krytykiem tekturowych trumien, a jednocześnie ich producentem i właścicielem patentu na jeden z modeli. Podobna sprzeczność w branży specjalnie nie razi. Największym krytykiem kremacji jest właściciel dwóch krematoriów. Jednak z tym patentem Faluszewski może nieco przesadził, bo trudno wzór jego trumny określić mianem oryginalnego. Ale jest zastrzeżony. W efekcie inni producenci tekturowych trumien swoje pudła muszą robić w innej wysokości, inaczej dzielić wieko od spodu albo próbować komplikować kształty, co niezmiernie podraża produkcję. Faluszewski, jak sam twierdzi, długo bronił się przed wejściem w tę produkcję, stawiając na wyrób tańszy, ale jednak tradycyjny, czyli drewniany. Ostatecznie jednak skapitulował. Do biznesu pogrzebowego przyszedł z rynku IT, gdzie obowiązuje zasada „trend is your best friend” (trend jest twoim najlepszym przyjacielem). Po kilku miesiącach zrozumiał, że jeśli chce się w branży utrzymać, musi podążać za trendem. W 2012 r., po pięciu latach na rynku, złożył w urzędzie patentowym wniosek na tekturową trumnę. Dziś w swojej hurtowni Funero 70 proc. sprzedaży ma na trumnach kremacyjnych. Z czego większość stanowią kartonowe. W produkcję kartonów poszedł również Ryszard Liebchen, który na tekturowych trumnach nie zostawia suchej nitki, widząc w nich nie tylko upadek branży, ale przede wszystkim społeczeństwa i więzi rodzinnych. Zanim decyduje się pokazać swoje modele, długo się zastanawia. Wreszcie prowadzi przez labirynt korytarzy do najdalszego magazynu. Trumny leżą jedne na drugich. Zwykłe, tekturowe prostokąty. Gdyby nie cztery drewniane klocki udające nogi, spokojnie można by pomyśleć, że to jakiś mebel do złożenia. Liebchen mówi na nie pudełka po butach. Tyle że w większym rozmiarze. Model C Z odsieczą branży przyszedł Lindner. Krytykowany za psucie rynku tanimi trumnami, jako jeden z niewielu był w stanie wyprodukować trumnę, która nie raziła jakością, a mogła z tekturą konkurować ceną. Trumna typu C, jak nazwano ten model, to prosta konstrukcja z sosny, ale w gustownej okleinie z imitacji dębu. Produkt wizualnie nawiązuje do estetyki premium, ale jest bezkonkurencyjny cenowo. Jednak polski klient po raz kolejny wszystkich zaskoczył: ludzie zaczęli kupować te nieco lepsze trumny kremacyjne i chować w nich bliskich do ziemi. Zbigniew Lindner przyszłość polskiego pogrzebu widzi w krajach skandynawskich. Skromna, coraz częściej półreligijna uroczystość z prostą trumną, a całość zakończona kremacją. Już dziś 60 proc. pogrzebów w Sztokholmie zamawianych jest za pośrednictwem stron internetowych. – Pogrzeb przez komórkę to przyszłość. Proszę mnie tylko nie pytać, czy świetlana – mówi Lindner.
Rodzina jest dla Romów tak ważna, że nawet po śmierci członka swojej społeczności oddają mu cześć i szacunek. Umieranie, pochówek i żałoba opatrzone są wieloma przepisami i zakazami. 1 listopada wielu Romów biesiaduje w ten dzień na grobach bliskich, śpiewając, jedząc i pijąc alkohol.
- Pracował ofiarnie i duszpastersko bardzo skutecznie - mówił w kazaniu podczas Mszy pogrzebowej abp Alfons Nossol, przyjaciel śp. ks. prof. Huberta Dobioscha. W parafii w Górkach Śląskich odbył się pogrzeb ks. prof. Dobioscha, którego pragnieniem było zostać pochowanym w rodzinnej miejscowości. Tutaj, mimo stałego pobytu za granicą, chętnie wracał i tutaj też planował przeżywać jubileusz 60-lecia kapłaństwa, który przypada w tym miesiącu. Nie doczekał tego święta, zmarł w Niemczech 27 maja. Mszy pogrzebowej przewodniczył i kazanie w językach polskim i niemieckim wygłosił abp Nossol z diecezji opolskiej, kursowy kolega z seminarium i przyjaciel ks. Dobioscha. – On pragnął być prawdziwym duszpasterzem wśród swojej parafii, dla parafii, ale równocześnie odczuwał potrzebę ciągłego teologicznego udoskonalania się, dokształcania – mówił. Wspominając różne wydarzenia i drogę naukową ks. Dobioscha, kreślił także jego duchową sylwetkę. – Zdawał sobie sprawę, że egzystencja kapłańska jest proegzystencją. Istnienie kapłańskie, w ogóle istnienie chrześcijańskie jest „byciem dla”, dla innych. Ale istnienie kapłana jest tym byciem dla innych w sposób radykalny – podkreślił abp Nossol. O swoim przyjacielu mówił, że był bliski, bezpośredni, nieskomplikowany i dogłębnie pobożny. Specjalizował się w liturgii i teologii moralnej. – Jego życie kapłańskie i w pewnym sensie profesorskie miało też charakter liturgiczny. To znaczy: on był kapłanem Bożego Narodzenia, Wielkanocy i uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Objął jakością bycia i życia kapłańskiego cały rok liturgiczny. Fragmenty testamentu odczytał proboszcz parafii w Górkach Śląskich ks. Maciej Górka. Ks. Dobiosch napisał w nim „Moim kapłańskim programem było – nie bacząc na moje wątłe siły, niestabilne zdrowie – nie zwracać uwagi na życie, aby tylko spełniać posłannictwo i głosić Dobrą Nowinę o łasce Bożej aż do końca życia. W wieczności chciałbym, o Panie, chwalić Twoje miłosierdzie”. Ceremonię pożegnania Zmarłego prowadził bp Jan Kopiec. Zgodnie z pragnieniem ks. Dobioscha, nad jego grobem zaśpiewano uroczyste „Te Deum”. Życiorys ks. Huberta Dobioscha TUTAJ. Ks. Hubert Dobiosch na tle kościołów, gdzie pracował Klaudia Cwołek /Foto Gość « ‹ 1 › » oceń artykuł
Poznaj 20 zakładów pogrzebowych w lokalizacji Gołków • Skorzystaj z usługi: Ceremonie pogrzebowe • Usługi pogrzebowe w okolicy ☎ Telefony, ceny • pkt.pl.
29 marca 2021, 07:30 Energetyka Kanclerz, który przypieczętował Nord Stream i po zakończeniu kariery bronił Nord Stream 2, czyli Gerhard Schröder to postać barwna, która nie dorobiła się oficjalnie kroci na latach lobbingu rosyjskiego gazu w polityce niemieckiej i żyje dziś między innymi z zarobków zapewnionych mu przez prezydenta Rosji Władimira Putina. Aleksandra Fedorska przedstawia jego Schroeder i Władimir Putin. Fot. Kancelaria Prezydenta Federacji Rosyjskiej Kanclerz spektakularnych decyzji W połowie stycznia Gerhard Schröder paroma słowami w niemieckim tygodniku Der Spiegel przyciągnął uwagę polskich, ale i także niemieckich publicystów i komentatorów sceny politycznej. O ile stronie polskiej chodziło o jego, już nieomal rytualne w Niemczech, krytykowanie stanu demokracji i praworządności w Polsce, o tyle niemieccy eksperci nie mogli się nadziwić, że Schröder po raz pierwszy skrytykował aneksję Krymu przez Rosję, zaznaczając, że złamała ona prawo międzynarodowe. Ale to bynajmniej nie wszystko. Schröder krytykował Rosję także za atak hakerski na niemiecki Bundestag i jej kontakty z niemiecką partią prawicowo-populistyczną Alternative für Deutschland (AfD). Niemieccy publicyści zadają pytanie, czy to przypadkiem nie jest początek wolty lub zmiany frontu na tym późnym etapie kariery Schrödera. Z perspektywy Niemiec rola Schrödera wygląda nieco inaczej. To nie jest bynajmniej jakiś „master mind” stojący za obecnym modelem współpracy niemiecko-rosyjskiej. Nikt go także nie zalicza do panteonu wielkich niemieckich kanclerzy. Jednak kiedy w listopadzie 2005 roku żegnano Schrödera trzema melodiami, które spowodowały, że Schröder ocierał łzy, wzruszyli się nie tylko jego polityczni przeciwnicy, lecz także zwykli Niemcy przed telewizorami, bez względu na poglądy polityczne. Orkiestra dęta niemieckiej Bundeswehry po odegraniu „Mackie-Messer-Song” z “Opery za trzy grosze” zaprezentowała jeszcze „Summertime” Georga Gershwina, a finalnie zabrzmiał kultowy utwór „I did it my way“ w interpretacji Franka Sinatry. Całe życie i styl rządzenia Schrödera, który w latach 1998–2005 sprawował funkcję kanclerza Niemiec, to pasmo niekonwencjonalnych, czasem błędnych, ale zawsze nader śmiałych decyzji. Od sprzedawcy do kanclerza Schröder, urodzony w kwietniu 1944 roku, nigdy nie poznał swojego ojca, który poległ na wojnie. Wojska sowieckie nacierały wtedy na Rumunię i do obrony tego odcinka frontu Hitler wysłał 5000 żołnierzy. Wśród nich był Fritz Schröder, ojciec późniejszego kanclerza Niemiec. Wiadomo o nim tylko tyle, że w swoim krótkim 32-letnim życiu poza wojskiem trudnił się także dorywczo pracami w rolnictwie i miał niewielkie konflikty z prawem. O co zresztą w czasach Trzeciej Rzeszy nie było zbyt trudno – brak stałego meldunku czy drobna kradzież, aby zaspokoić głód, mogła dla wielu robotników sezonowych oznaczać spotkanie z karzącą ręką sprawiedliwości. Po wojnie matka późniejszego kanclerza wyszła za mąż za Paula Vosselera. Małżeństwo to doczekało się narodzin trójki dzieci, które dorastały razem ze starszym rodzeństwem z jej pierwszego małżeństwa. Sytuacja bytowa rodziny Schröder-Vossler była trudna. Matka piątki rodzeństwa pracowała między innymi dodatkowo jako sprzątaczka, czasem nawet 16 godzin na dobę. Jeszcze trudniej było, gdy Paul Vosseler, cierpiący na ciężką gruźlicę płuc, zmarł, zostawiając żonę z piątką dzieci. Na 80. urodziny staruszki pod jej mieszkanie podjechał srebrny mercedes. Solenizantka zajęła miejsce w limuzynie i w towarzystwie bliskich świętowała swój dzień w bardzo dobrej restauracji. Za rachunek zapłacił kochający syn i świeżo upieczony premier Dolnej Saksonii, Gerhard Schröder. W ten sposób spełnił obietnicę, którą złożył wiele lat wcześniej. Mercedes musiał być srebrny, tak jej to wtedy obiecał, gdy ona była u kresu sił i nie wiedziała co włożyć do garnka. Rodzina Schröderów jest wyznania ewangelickiego, o czym świadczyły ceremonie pogrzebowe matki i siostry Schrödera, który jednak przy zaprzysiężeniu na kanclerza w 1998 roku ostentacyjnie zrezygnował z ostatniego zdania przysięgi – „tak mi dopomóż Bóg”. Gerhard chodził do szkoły w małej miejscowość z powiecie Lippe, w landzie Nadrenia Północna-Westfalia. Na swojej stronie internetowej Schröder wspomina szczęśliwe momenty w miejscowej drużynie piłkarskiej, w której wreszcie czuł się dowartościowany, dzięki sukcesom sportowym i szacunkowi kolegów. W życie zawodowe wkroczył wcześnie, ucząc się zawodu sprzedawcy. Po pracy dokształcał się w szkołach wieczorowych. W 1966 roku zrobił maturę, co umożliwiło mu rozpoczęcie studiów prawniczych, które odbył na uniwersytecie w Göttingen. W 1971 roku zdał pierwszy egzamin prawniczy. Nieco inny start mieli tacy niemieccy kanclerze jak Konrad Adenauer (1876-1967), Helmut Kohl (1930-2015), Helmut Schmidt (1918-2017) czy nawet Willy Brandt (1913-1992). Co prawda urodzony w pięknej Lubece Brandt był nieślubnym dzieckiem sprzedawczyni Marty Frahm i z początku też nie miał łatwo. Potem dorastał jednak u boku przybranego dziadka w środowisku hanzeatyckiego drobnomieszczaństwa. Z kolei ojciec Adenauera był wybitnym prawnikiem, a zamożna rodzina przywiązywała duże znaczenie do kształcenia dzieci. Inny „hanzeata” z północnych Niemiec, Helmut Schmidt, pochodził z domu nauczycielskiego i był od najmłodszych lat wyjątkowo zdolnym uczniem. Natomiast Helmut Kohl był synem wyższego urzędnika i nic nie świadczy o tym, aby za młodu doświadczał ubóstwa. Do polityki Gerhard Schröder trafił w 1963 roku. Jako 19-latek zapisał się do SPD (Socjaldemokratycznej Partii Niemiec). Wybór ten nie był oczywisty. Schröder chodził w tym czasie także na spotkania innych obozów politycznych, nawet tych skrajnych. Z perspektywy czasu widać pewną logiczną ewolucję młodego chłopaka, który czuł się pominięty i niedowartościowany przez rówieśników z organizacji młodzieży chrześcijańskiej. Schröder wspominał, że bolało go, kiedy duchowni preferowali rozmowy z licealistami, a zapominali o dzieciach robotników i miejscowej biedocie. Pierwsze kroki w polityce Schröder zrobił w socjaldemokratycznej młodzieżówce partyjnej Jusos. Jako student został szefem jej struktur w Göttingen. Sukcesywnie wspinał się po kolejnych szczeblach kariery tej organizacji, aż dotarł na sam szczyt i został jej przewodniczącym. W czasach studenckich w Göttingen Schröder po raz pierwszy wszedł w związek małżeński. Pierwszą wybranką była Eva Schubach, o której niewiele wiadomo, poza tym, że para znała się jeszcze w wiosce, w której dorastał Schröder. Małżeństwo nie trwało długo, bo już cztery lata później Schröder poślubił studentkę pedagogiki Anne Taschenmacher, którą poznał na uczelni. Drugi egzamin prawniczy Schröder zdał w Hanowerze, gdzie w 1976 zdobył uprawnienia do pracy jako adwokat. Stolica Dolnej Saksonii jest od tego czasu jego miastem. Zmieniał kobiety, piął się po kolejnych szczeblach kariery politycznej, ale nie zmieniła się jego miłość do to ulubionej drużyny piłkarskiej Hannover 96. Czterdzieści lat po swojej przygodzie w radykalnej socjaldemokratycznej organizacji młodzieżowej, Jusos, Schröder stwierdził, że Jusos był wtedy bardzo interesującym nurtem, ale on nigdy nie zrozumiał, dlaczego jego członkowie byli tak negatywnie nastawieni do państwowości. Jako przewodniczący Jusos zbliżył młodą socjaldemokrację do pozycji nowego ruchu społeczno-politycznego, jakim byli wtedy Zieloni. Drugie małżeństwo Schrödera, podobnie jak pierwsze, nie cieszyło się jeszcze nieustannym zainteresowaniem wścibskich tabloidów, gdyż parze daleko było jeszcze wtedy do statusu celebrytów. Skończyło się to, gdy Schröder w 1980 roku został posłem do Bundestagu, wtedy jeszcze z siedzibą w Bonn. W tym czasie był już pełnoetatowym politykiem, co wpłynęło korzystnie na jego prestiż społeczny i finanse. Rok 1980 przyniósł także kolejne, trzecie małżeństwo. W ramach kampanii wyborczej do Bundestagu, na przejażdżce rowerowej, Schröder podczas ulewy zdjął spontanicznie swoją kurtkę i okrył ją ramiona młodej socjaldemokratki, mężatki i matki dwójki dzieci, Hiltrud Marion Hampel. Wkrótce całe Niemcy poznały ją jako Hillu. Od początku ich relacji, a zwłaszcza po ślubie w 1984 roku, Hillu zajmowała bardzo eksponowaną pozycję. W tamtym okresie w zachodnioniemieckim świecie politycznym było to czymś nowym i niezwykłym, choć u socjaldemokratów na pewno bardziej akceptowalnym, niż w kręgach chadeckich. Hillu i Gerhard Schröder stali się czymś w rodzaju Kennedych na miarę landowej polityki, głównie dzięki szybko rozwijającej się karierze Gerharda oraz pewnej symbiozie z mediami. Lata 80. i wczesne 90. to w Niemczech czas kolorowych czasopism i pierwszych prywatnych stacji telewizyjnych. Schröderowie chętnie wypowiadali się o wszystkim, a Hillu zajmowała się takimi medialnymi tematami jak awaria w Czarnobylu i ochrona zwierząt. Media uwielbiały Schröderów – z wzajemnością. To uwielbienie było jednak dość płytkie i podszyte tanią sensacją. Całkiem inaczej było w przypadku Helmuta Schmidta i Hannelore “Loki” Schmidt. To partnerskie i jak na tamte czasy bardzo postępowe małżeństwo oraz wysoki poziom intelektualny obojga mówił sam za siebie. W Hanowerze Schröder wyrasta na jedną z najważniejszych postaci w partii socjaldemokratycznej. Od połowy lat 90. było już oczywiste, że to Schröder, polityk młody i dynamiczny, ale umiarkowany w socjalistycznych zapędach, zakończy erę Helmuta Kohla, który rządził Niemcami od 1982 roku. I wtedy media zaczynają nagle pisać o aferze premiera Dolnej Saksonii z dziennikarką Doris Köpf. Jest ona od niego młodsza o prawie 20 lat. Hillu znów skupia na sobie uwagę tabloidów, ale w sposób inny od tego, do którego była przyzwyczajona. Był rok 1996 i wydawało się, że porzucenie małżonki to coś, co dla wyborców będzie niemożliwe do strawienia. Jednak Schröder zbytnio się tym nie przejmował. Rozstał się z Hillu, nie oszczędzając jej w wywiadach. Na przykład krytykował jej kulinarne osiągnięcia – jako wegetarianka stroniła od mięsa. To wszystko działo się nieomal publicznie i w niewyobrażalnym tempie: afera z młodą, nieznaną dziennikarką, głośny rozwód z Hillu i natychmiastowy ślub z Doris. Tak więc to nie elegancka, elokwentna i lubiana Hillu została w 1998 żoną kanclerza Niemiec, tylko Doris Schröder-Köpf. Jednak przez siedem lat rządów Schrödera Niemcy nie otworzyli swoich serc dla tej mało wyrazistej kobiety. Właśnie w tym okresie społeczeństwo niemieckie po raz pierwszy dowiedziało się dopiero o tragedii i cierpieniach, przez które przechodziła, z dala od kamer i fleszy aparatów fotograficznych, Hannelore Kohl. Była ona od lat bardzo ciężko i nieuleczalnie chora. Cierpiała na ekstremalną alergię na światło. W 2001 roku popełniła samobójstwo. Niegdyś prawie niezauważalna małżonka politycznego giganta, jakim był Helmut Kohl, stała się wtedy dla Niemców ideałem, któremu długo nikt nie będzie mógł dorównać. Schröder rządził w koalicji z Zielonymi, którym przewodził Joschka Fischer. Ci dwaj mężczyźni, obydwaj praktycznie bez zaplecza w postaci kontaktów rodzinnych i układów w wyższych sferach, obydwaj autodydakci, rozumieli się świetnie. Wybrani na fali zmęczenia rządami Helmuta Kohla, swoje rządy zaczęli od wielkich reform. Równocześnie pozbyli się wewnętrznej konkurencji – lewicowy i popularny Oskar Lafontaine odszedł już 1999 roku. Pod rządami SPD i Zielonych zaczęło się wychodzenie Niemiec z energii jądrowej. Schröder i Fischer ryzykowali wiele, gdy ostro odmówili USA wsparcia w wojnie w Iraku. Natomiast całkiem bez skrępowania Schröder już w 2004 roku wychwalał Władimira Putina, nazywając go „nieskazitelnym demokratą”. Bezwzględny i cyniczny Putin potrafił umiejętnie łechtać ego niemieckiego kanclerza. Schröder jako kanclerz Niemiec był dla rosyjskiego autokraty wymarzonym partnerem. Szef niemieckiego rządu mówił o szczególnej przyjaźni, która go łączy z prezydentem Rosji. Z kolei Putin ułatwił małżeństwu Schröderów adopcję dwójki dzieci z Rosji. Być może powodem tej miłości do Rosji i Putina było to, że inni wielcy tego świata, tacy jak George Bush, Tony Blair czy Jacques Chirac, nigdy nie uznali go za „swego”. Jako kanclerz Schröder potknął się dopiero na reformach socjalnych. Do dziś wielu zadaje sobie pytanie: jak człowiek, który dobrze poznał gorzki smak biedy, mógł rozmontować niemiecki system socjalny? Ani żaden liberał, ani nawet zamożny chadek nie odważyłby się tego zrobić. Reformy Schrödera w pierwszej połowie lat 2000. były szokiem dla tego kraju, przyzwyczajonego do wysokiego standardu świadczeń socjalnych. Kontynuując swoje wspaniałe relacje z mediami, a szczególnie z tabloidem „Bild”, Schröder zasłynął z wypowiedzi o domniemanym lenistwie i wygodnictwie osób bezrobotnych. Całkiem bez wyczucia pozował z cygarem w luksusowym otoczeniu, gdy jednocześnie wielu Niemców drżało z lęku przed degradacją społeczną i biedą. Jako kanclerz Schröder tego czasu nie przetrwał. Jednak nadal ma wielu wielbicieli, którzy są przekonani, że wielki sukces gospodarczy Niemiec w ostatniej dekadzie należy zawdzięczać właśnie tym reformom. Emerytura od Putina Krótko po utracie władzy Schröder otrzymał lukratywną propozycję od Putina i obecnie zasiada w radach nadzorczych najważniejszych firm energetycznych zależnych od Kremla. Niestrudzenie lobbuje na rzecz gazociągu Nord Stream 2 i wychwala politykę rosyjską. Nie wygląda na to, aby miał z tym jakieś problemy. Zresztą zawsze mało go obchodziło, co myślą inni. Dla większości Niemców była to przysłowiowa kropka nad i. Tak jak Schröder nie potrafił się zapisać to historii jako wielki kanclerz, tak nie potrafił znaleźć sobie odpowiedniego miejsca w późniejszych czasach. Nie wykładał na najlepszych uczelniach kraju, nie napisał interesujących wspomnień, ani nie poszedł drogą Schmidta, który przez dziesięciolecia komentował błyskotliwie politykę niemiecką na łamach renomowanej gazety “die Zeit” i w innych mediach. W roku 2012 jako przewodniczący komitetu akcjonariuszy w Nord Stream Schröder nie zarabiał kroci. Gazeta Neue Zürcher Zeitung (NZZ) podała wtedy, że była to kwota rzędu 250 000 euro rocznie. Jest to z grubsza porównywalne do miesięcznych dochodów Angeli Merkel, które wynoszą 25 000 euro miesięcznie, a więc nie tak wiele. Czy zarobki Schrödera od tego czasu wzrosły? Tego media nie podają. Wiadomo natomiast, że Schröder mieszka w mieszkaniu własnościowym w Hanowerze. Do jego osobistego majątku należą także dwa inne mieszkania w tym mieście. Jak na dorobek życia prawnika, światowej rangi polityka i ważnej osobistości w rosyjskich koncernach wygląda to wręcz skromnie. Ostatnie lata nie były dla Schrödera łatwe. Tym razem to nie on rzucił kobietę, ale ona jego, i to dla innego mężczyzny. Nowym partnerem Doris Schröder-Köpf jest Boris Pistorius, minister w obecnym rządzie Dolnej Saksonii. Po rozstaniu były kanclerz cierpiał bardzo publicznie i chętnie użalał się nad swoim ciężkim losem w kolorowych czasopismach i tabloidach. Nie trwało to jednak zbyt długo. Małżonką numer pięć w 2018 roku została koreanka Kim So-yeon, rocznik 1968.
Ubezpieczenie pogrzebowe gwarantuje wsparcie finansowe i organizacyjne dla Twojej rodziny. Kontaktujemy się z osobą, którą wskazałeś w ubezpieczeniu i wspóln
Ciemna strona migracji: coraz więcej ludzi umiera poza krajem. Samobójcy, frustraci, ofiary wypadków przy pracy czy na drogach. Jak sprowadzić zwłoki z Niemiec, nie narażając się na koszty i nierzetelnych pośredników? – Całe szczęście Zbyszek miał przy sobie dokumenty, bo w innym wypadku być może nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że nie żyje – mówi Małgorzata, która, mimo iż od tragedii upłynęło kilka lat, nie potrafi opanować emocji. Jej brat miał 28 lat. Zawsze chodził własnymi ścieżkami. Należał do subkultur, ocierał się o światek przestępczy, brał używki. I konsekwentnie odmawiał przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. Kilka lat temu wyjechał z Polski do Berlina. Tam przeżył pół roku. – 10 grudnia tego samego roku dowiedzieliśmy się, że zmarł – kobieta wraca wspomnieniami do tamtego tragicznego momentu. Zbyszka znaleziono martwego w jednym z wagonów berlińskiego metra. – Tak, jak żył, tak i umarł. Outsider wśród tłumu – trochę na własne życzenie – mówi siostra zmarłego. W Berlinie młody Polak pomieszkiwał na squatach. Czy znalazł pracę? Rodzina tego nie wie. Również tego, co było bezpośrednim powodem jego śmierci; nie wiedzą też nic na temat śmierci dwóch innych Polaków, kolegów Zbyszka, którzy także zginęli w dość dziwnych, jak dla nich, okolicznościach. – Policja poinformowała nas, że wynik sekcji zwłok wskazuje na ”przyczyny naturalne”. Czy rodzinę przekonuje jej wynik? – Nie do końca, a co mieliśmy zrobić? – Małgorzata rozkłada ręce w geście bezradności. – Człowiek jest przestraszony, bez języka, kogo spytasz? Jedziesz na identyfikację zwłok w potwornym szoku, do kraju, którego nie znasz i masz przed sobą jeden cel: jak najszybciej zabrać ciało do Polski, do rodziny. Młodzi, samobójcy, frustraci Przyczyny zgonów Polaków za granicą są różne: ukryte choroby, morderstwo coraz częściej wypadki przy pracy i samobójstwa. – Tych jest niestety najwięcej. I coraz więcej – mówi Marek Cichewicz, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Funeralnego. W 2006 roku poza Polską zmarło 1404 obywateli RP. Rok później było ich już 2218, a w 2013 roku liczba ta osiągnęła już poziom 4 tysięcy. Marek Cichewicz, wiceprezes Polskiego Związku Funeralanego Jeśli chodzi o czasy i emigrację początku nowego stulecia, to zdecydowanie przodują Niemcy i Wielka Brytania. Statystyki GUS potwierdzają ten fakt: grubo ponad jedna czwarta zgonów w 2013 miała miejsce w Niemczech. – Umierają głównie mężczyźni od dwudziestu kilku do 50 lat. Kobiety zdecydowanie rzadziej – przyznaje Cichewicz. W przypadku śmierci Polaka mieszkającego w Niemczech, niemieckie władze po pierwsze starają się dotrzeć do rodziny lub znajomych na miejscu. Jeżeli policja nie odnajdzie takich osób, wówczas przekazuje sprawę odpowiedniemu konsulatowi, a ten za pośrednictwem polskich urzędów, kontaktuje sie z rodziną zmarłego; informuje o miejscu, okolicznościach i przyczynie śmierci (w dziewięćdziesięciu procentach przeprowadzana jest sekcja zwłok). W ten sposób o śmierci swojego brata dowiedziała się Małgorzata. Sprowadzanie zwłok Lata 80. i 90. to wzmożona fala przewozu zwłok z zagranicy, szczególnie z USA. Polonia, która w latach powojennych ruszyła za chlebem, wracała pośmiertnie do Polski. Teraz już ”tamta ziemia jest ich, tam zostają”, przyznaje Marek Cichewicz, rzutki, wykształcony menadżer, który z branżą na dobre związał się w 2007 r. Również on przyznaje, że tuż przed wejściem do UE przypadki sprowadzania zwłok z zagranicy były sporadyczne. Tymczasem dziś zdarza się, że firmy mają po kilku rezydentów w największych krajach Unii. Tylko Konsulat Generalny w Monachium wydał w latach 2011-2013 kolejno 140,152 i 144 zezwolenia na przewóz zwłok do Polski*. W samym Berlinie wydaje się ich miesięcznie do 30. Jednak w skali całych Niemiec może być to ok. tysiąca, twierdzi proszący o anonimowość pracownik jednej z firmy pogrzebowych z Polski. – Wątpię w to, że konsulaty powiadamiane są o wszystkich przypadkach śmierci. Odkąd obowiązuje Schengen również i w tym zakresie nastąpiło „rozluźnienie obyczajów” i czasami firmy, szczególnie małe, w ogóle nie zgłaszają faktu przewozu i nie występują o zezwolenie – mówi mężczyzna. Ważny jest akt zgonu, wykluczający choroby zakaźne denata. Pozwolenie na wywóz zwłok to formalność i wydatek 50 euro. Pogrzeb w Niemczech – Kiedy dowiedzieliśmy się o tragedii, skoncentrowaliśmy się na tym, żeby córkę pochować. Nie miało znaczenia, czy będzie to Polska czy Niemcy. Dopiero potem przychodzi refleksja, jeżeli w ogóle – mówi Zygmunt, ojciec 19-letniej Klaudii, która trzy lata temu zginęła w wypadku samochodowym w Niemczech. Mężczyzna od ponad trzydziestu lat wraz z rodziną mieszka nieopodal Bonn. Klaudię pochowano w Niemczech, chociaż jeszcze kilka lat wcześniej mężczyzna przewoził ciało zmarłej matki do Polski, by spoczęła w rodzinnym grobie. – Ale tamtą sprawę zdążyło się jeszcze „omówić”. Byliśmy przygotowani na tę śmierć. W przypadku Klaudii – nie. Na niemieckich cmentarzach chowanych jest coraz więcej cudzoziemców W klasycznych zdarzeniach niemieckie prawo wymaga pochowania zwłok lub ich kremacji w ciągu 96 godzin. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy zwłoki mają być transportowane poza granice Niemiec. Jeżeli osoba zmarła w niemieckim szpitalu, to należy poprosić o międzynarodowy akt zgonu, oraz powiadomić szpital, że zwłoki będą wywożone z Niemiec. To wykluczy przekazania zwłok do prywatnego, niemieckiego zakładu pogrzebowego, za który trzeba dodatkowo płacić – Zadzwoniła do mnie Pani z okolic Kolonii. Kobieta uzgadniała wszystko telefonicznie z firmą, która miała zabrać ciało jej mamy do Polski. Kończył się okres darmowego przechowywania w szpitalnej kostnicy, a firma nie wywiązywała się z umowy. Za dalsze przechowywanie zwłok rodzina musiałaby zapłacić w granicach 300 euro – ostrzega Marek Cichewicz, który przy okazji radzi, aby nie załatwiać niczego „na twarz”. – Umowa pisemna, nawet faksem czy mailem. To zabezpiecza nie tylko rodziny, ale i firmy, bo nie ukrywam, że zdarzają się klienci, którzy najpierw się do czegoś zobowiązują, a potem się tego wypierają. Na własną rękę czy z profesjonalistami W przypadku Andrzeja, który pochówek ojca, zmarłego w niemieckim szpitalu, postanowił zorganizować w rodzinnym Gdańsku, wyglądało to tak: niemiecka firma pogrzebowa przewiozła zwłoki do Polski i przekazała miejscowemu zakładowi pogrzebowemu. – Tymczasem wystarczyło skontaktować się z polskim zakładem pogrzebowym, który jest w stanie to wszystko sam zorganizować – przyznaje mężczyzna. Transport zwłok spod granicy z Polską do Gdańska kosztował 900 euro. Polski zakład pogrzebowy wystawił rachunek na kolejne 5 400 złotych. Załatwianie formalności na własną rękę odradza profesjonalista. Cena takiej usługi zależy od kraju i waha się od 6 do 60 tys. zł. – Całkowity koszt uzyskania wymaganych dokumentów, przygotowania zmarłego i transportu zwłok z Niemiec to wypadkowa miejsca, z którego i do którego będzie przewożone ciało denata, i może się wahać w granicach od 5 do ponad 6 tysięcy zł**. Dalsze koszty mogą być związane z wyborem droższej trumny i ewentualnie dalszego pochówku w Polsce – tłumaczy Cichewicz. Tymczasem jego zdaniem brak informacji powoduje to, że w ostatecznym rachunku rodzina przepłaca, płacąc kolejno tzw. doradcom. – Fakt, w Berlinie trzeba było zapłacić tłumaczowi, a że brat był w Berline w środę, nie wiedząc, że w Niemczech jest to dzień wewnętrzny i urzędy pracują do godz. trzeba było czekać do rana, ponieśliśmy kolejne koszty – przyznaje siostra tragicznie zmarłego Zbyszka. Mimo to, nie żałują. – Dzięki temu, że brat tam był, wiemy, że pochowaliśmy właściwą osobę. Urna czy trumna? – Jeżeli chodzi o preferencje Polaków, to mimo wszystko rodziny decydują się na przewóz ciał, a ewentualnej kremacji zwłoki poddawane są już w Polsce. Dlaczego? Powodem są jak zwykle koszty – przewiezienie zwłok lub prochów zmarłego z Niemiec i organizacja pogrzebu w kraju jest zazwyczaj znacznie tańszym rozwiązaniem. W przypadku jednak decyzji o pogrzebie lub kremacji w Niemczech warto nawiązać kontakt z miejscowym zakładem pogrzebowym i poprosić o kosztorys wszystkich usług. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania Pogrzeb na orbicie Brzmi surrealistycznie? Dzięki firmie organizującej pogrzeby w przestrzeni kosmicznej to już możliwe. Zamknięte szczelnie w malutkich kapsułkach ludzkie prochy zostaną rozsypane w kosmosie. W Europie zachodniej alternatywne rodzaje pogrzebów są coraz bardziej popularne. W bogatej ofercie domów pogrzebowych znaleźć można np. wytwarzanie diamentu z prochów ludzkich czy pochówek w lesie cmentarnym. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania Mamo, zawsze będziemy Cię wypatrywać… Pierwszy pochówek w kosmosie odbył się w 1997 roku, kiedy to rakieta „Pegasus” wyniosła na orbitę ziemską prochy 24 osób. Spłonęły one w kosmosie dopiero w 2002 roku. Jako że wystrzelenie w kosmos całych prochów byłoby bardzo kosztowne, rakieta zabiera tylko ich cząstkę – od 1 do 14 gram. Reszta spopielonego ciała jest chowana w tradycyjny sposób. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania Najdroższy pogrzeb na świecie Ci, którym marzy się pośmiertna podróż do gwiazd muszą wydać na nią średnio kilka tysięcy dolarów. Ceny najtańszego lotu suborbitalnego zaczynają się od 1000 dolarów, wyniesie jednego grama prochów na orbitę okołoziemską kosztuje 5 tysięcy dolarów, a poza Układ Słoneczny 12500 dolarów. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania To się nazywa pasja... - Wszyscy nasi klienci kochali kosmos i byli z nim związani: to astronauci, naukowcy, fizycy i inżynierowi - przyznaje Christiane Chol, dyrektor obsługi klienta amerykańskiej firmy Celestis, która jako jedyna realizuje tego typu pochówki. W kosmosie znalazły się prochy twórcy serialu "Star Trek" - Gene’a Roddenberry’ego. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania Pogrzeb diamentowy Jedną z bardziej ekstrawaganckich form jest pochówek diamentowy. Drogi dla nas zmarły może pozostać z nami na zawsze w postaci najszlachetniejszego z kamieni - zatopionego w pierścionku czy kolii. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania Czysty jak łza Diament uzyskuje się z prochów ludzkich, a jego wytworzenie trwa kilka miesięcy. Ceny zaczynają się od 3900 euro za kamień 0,4 karatowy. Można zamówić go w różnych kształtach i kolorach. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania Z prochu powstałeś... Najpopularniejszą, alternatywną formą pogrzebu jest w Niemczech pochówek w lesie cmentarnym. Pogrzeb na łonie natury to nic innego jak umieszczenie ekologicznej urny z prochami zmarłego pod wybranym drzewem. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania Im starsze i większe drzewo, tym droższe Razem z leśniczym można wybrać odpowiednie drzewo. Im większe i starsze drzewo - tym droższy jest pochówek. Za drzewo rodzinne według taryfy jednej z wiodących firm w Niemczech zapłacić trzeba minimum 2700 euro. Najtańsze miejsce kosztuje już 490 euro. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania Wybór nawet przez internet Istnieje też możliwość znalezienia drzewa w galerii internetowej. Wszystkie drzewa są skatalogowane i oznaczone odpowiednią wstążką. Kolor niebieski oznacza drzewo rodzinne. W Niemczech istnieje ponad sto lasów cmentarnych, każdego roku przybywa kilkanaście nowych. Niekonwencjonalne ostatnie pożegnania A w górze szumi las W odróżnieniu do tradycyjnych cmentarzy nie ma tu nagrobków czy wieńców, a jedynie sporadycznie tabliczki z imieniem. Wiele osób swój wybór motywuje tym, że las przywołuje u nich wspomnienia z dzieciństwa i spokój - tak wyjaśnia duże zainteresowanie pochówkiem Petra Bach, szefowa firmy FriedWald. Plusem kremacji na terenie Niemiec jest to, że rodzina może przewieźć prochy zmarłego we własnym zakresie, bez angażowania specjalistycznej firmy. Międzynarodowy transport zwłok wymaga zaś uzyskania szeregu dokumentów i pozwoleń oraz transportu w specjalnej trumnie drewnianej z metalowym wkładem. - Trumna musi być hermetycznie zamknięta i teoretycznie nie może być otwierana po przewiezieniu zwłok do Polski, ale przy dobrej organizacji wystarcza kilkadziesiąt godzin - wyjaśnia Marek Cichecki, który Biuro Opieki Nad Grobami Obcokrajowców, prowadzi od ośmiu lat. Nie przypomina sobie sytuacji, aby zwłoki były przetrzymywane dłużej niż dwa, góra trzy tygodnie. – Jeśli chodzi o władze niemieckie, to wszystko w zasadzie przebiega bardzo sprawnie, dodaje. Agnieszka Rycicka Źródła: GUS, autorka *Obowiązek powiadamiania nie obejmuje zgonów osób posiadających obok polskiego także obywatelstwo niemieckie, nad którymi konsul z definicji nie wykonuje opieki konsularnej w państwie przyjmującym. Poza nielicznymi wyjątkami powiadomień o zgonach takich osób (których - jak wiadomo - jest w Niemczech niemało) konsul nie otrzymuje. Chociażby z tego powodu powyższe liczby należy traktować ze stosowną ostrożnością. ** Zasiłek pogrzebowy w klasycznym znaczeniu został zniesiony w Niemczech na początku lat dziewięćdziesiątych. Jeśli zmarły lub rodzina nie miała dodatkowego ubezpieczenia, to nie przysługuje jej żaden zasiłek. W przypadku niskich dochodów spadkobiercy można wystąpić o zasiłek na pokrycie kosztów pchówku. W przypadku niezlecenia pochówku firmie pogrzebowej, państwo niemieckie dokona zlecenia i pokryje te koszty, ale potem dochodzi zwrotu tych kosztów od spadkobierców. W Polsce zajmuje się tym ZUS; zasiłek pogrzebowy wynosi cztery tysiące złotych.
HTa4G. vc3rx2b4wj.pages.dev/87vc3rx2b4wj.pages.dev/88vc3rx2b4wj.pages.dev/357vc3rx2b4wj.pages.dev/36vc3rx2b4wj.pages.dev/276vc3rx2b4wj.pages.dev/346vc3rx2b4wj.pages.dev/59vc3rx2b4wj.pages.dev/70vc3rx2b4wj.pages.dev/17
ceremonie pogrzebowe w niemczech